WIATRAKI, KTÓRE NIE DZIAŁAJĄ?

Moja Elektrownia Wiatrowa – szansa czy kosztowny problem? Analiza boomu na przydomowe wiatraki

Program Moja Elektrownia Wiatrowa miał być impulsem, który wprowadzi polskie gospodarstwa domowe w nową erę niezależności energetycznej. I faktycznie – wywołał ogromny wzrost zainteresowania tym, czym jest turbina wiatrowa, jak działa i czy przydomowy wiatrak może realnie obniżyć rachunki za prąd. Niestety, dynamiczny boom doprowadził także do lawinowo narastających problemów, o których inwestorzy często dowiadują się dopiero po montażu. I wtedy bywa już za późno.

Wiatrak, który nie produkuje. Miejsce montażu – największy grzech rynku

Najczęściej powtarzający się problem? Źle dobrana lokalizacja.
W Polsce ogromna część przydomowych turbin montowana jest w miejscach, gdzie… nie produkuje się prawie żadnej energii. Brak odpowiedniej prędkości i stabilności wiatru sprawia, że taka mikroinstalacja wiatrowa generuje symboliczne ilości prądu. W wielu przypadkach mówimy o rocznej produkcji rzędu kilkuset złotych, a znane są sytuacje, w których inwestor płaci nawet 80 tysięcy złotych, by później otrzymywać 200 zł rocznie z wygenerowanej energii.

To sytuacja absurdalna, ale niestety powszechna. Na forach i grupach tematycznych roi się od historii, gdzie pięknie wyglądająca turbina stoi dumnie na podwórku, ale wokół niej panuje dosłowny brak produkcji. I choć wiatrak kręci się w oczach inwestora, energia nie płynie, a instalacja staje się pomnikiem złych decyzji.

Montaże niezgodne z prawem budowlanym – ryzyko, o którym mało kto mówi

Drugim poważnym problemem jest sposób montażu. Wiele firm działających pod presją rosnącego popytu oszczędza na procedurach i formalnościach.
Efekt? Stawia się konstrukcje w sposób niezgodny z prawem budowlanym.

Brakuje odpowiednich zgłoszeń, fundamentów, atestów czy wymaganej dokumentacji technicznej. Zdarza się także montaż urządzeń o parametrach przekraczających dopuszczalne normy hałasu czy wysokości. Klient, przekonany przez wykonawcę, że „tak robią wszyscy”, dopiero przy pierwszym sporze sąsiedzkim lub kontroli urzędowej dowiaduje się, że jego wiatrak jest… nielegalny.

Niekompatybilne podzespoły – cicha bomba z opóźnionym zapłonem

Kolejnym problemem są niekompatybilne ze sobą podzespoły.
Aby turbina wiatrowa działała prawidłowo, każdy element musi być do siebie dopasowany – zarówno technicznie, jak i elektrycznie. Tymczasem część wykonawców montuje przypadkowe zestawy: inwertery niepasujące do mocy turbiny, akumulatory niskiej klasy, generatory o parametrach, które nie są w stanie pracować w polskich warunkach wiatrowych.

Zamontowana w taki sposób instalacja traci sprawność od pierwszego dnia. Często od początku nie produkuje tyle energii, ile deklarowano, ale inwestor dowiaduje się o tym dopiero po miesiącach, gdy turbina nie osiąga nawet kilku procent przewidywanych parametrów.

Wprowadzanie w błąd – gdy marketing wygrywa z fizyką

Coraz częściej pojawiają się również skargi, że wykonawcy wprowadzają w błąd klientów dotyczące realnych możliwości turbiny.
Na prezentacjach i spotkaniach sprzedawcy pokazują modele pracujące w idealnych warunkach – gdzie prędkość wiatru jest stała, a otoczenie nie generuje turbulencji. Tymczasem przeciętna działka w Polsce zazwyczaj otoczona jest domami, drzewami, płotami i innymi przeszkodami, które powodują zawirowania, a w efekcie dramatyczny brak produkcji energii.

Deklarowane w ofertach „3000–5000 kWh rocznie” okazuje się fikcją, gdy realne wyniki oscylują w okolicach 200–400 kWh. To przepaść, którą inwestor poczuje na rachunkach – i we własnej frustracji.

Efekt: kosztowny wiatrak, który nigdy się nie spłaci

Prawdziwy dramat zaczyna się wtedy, gdy inwestor liczył na oszczędności.
Zamiast nich dostaje:

  • turbina wiatrowa, która nie produkuje energii,
  • brak produkcji na poziomie deklarowanym w umowie,
  • konstrukcja zamontowana niezgodnie z prawem,
  • instalacja, która nigdy nie zarobi na siebie.

W skrajnych przypadkach mówimy o inwestycji rzędu 80 000 zł, która przynosi około 200 zł rocznie. Przy takim tempie zwrotu amortyzacja zajęłaby… około 400 lat.

Podsumowanie: Moja Elektrownia Wiatrowa powinna być szansą – nie pułapką

Program Moja Elektrownia Wiatrowa w założeniach jest świetny. Daje dotacje, zachęca do ekologii, wspiera mikroinstalacje i lokalną energetykę.
Problem w tym, że rynek został zalany ofertami firm, które korzystają z niewiedzy klientów i popytu wywołanego przez program.

Boom się utrzymuje, ale wraz z nim rośnie liczba historii, w których nowoczesny wiatrak okazał się drogą ozdobą podwórka.
Bez realnej produkcji.
Bez szans na zwrot.
Bez wartości.

Dopóki rynek nie zostanie uporządkowany, a przepisy egzekwowane, przydomowa turbina pozostanie inwestycją wysokiego ryzyka. Bo choć wiatr jest darmowy, to źle dobrana mikroinstalacja wiatrowa może kosztować więcej, niż ktokolwiek się spodziewa.

źródło: https://mojaelektrowniawiatrowa.gov.pl/